poniedziałek, 2 maja 2011

Quo Vadis Polsko ??!!

 Euro 2012. Piłkarska impreza na jaką nasz kraj czekał dziesiątki lat i pewnie na kolejną będzie czekał równie długo. Dziś tj.30 kwietnia 2011 roku pozostało równo 404 dni do pierwszego meczu naszej drużyny narodowej, na tej jakże ważnej dla wszystkich Polaków imprezy. Ale czy my mamy już "drużynę"? Czy nie jest to określenie na wyrost?
Czym jest drużyna sportowa? Jest to grupa osób grająca w celu osiągnięcia wspólnego celu. Wyświechtane powiedzenie "jeden za wszystkich wszyscy za jednego" powinno być mottem przewodnim każdej drużyny. Ale czy jest mottem dla naszej reprezentacji? Niestety obawiam się, że nie do końca.
Kiedy pod koniec października 2009 roku oznajmiono wszystkim, że trenerem który przygotuje Polską kadrę do najważniejszej imprezy w historii polskiej piłki, został Franciszek Smuda wszyscy zgodnie stwierdzili, że jest to jedyny słuszny wybór. Bo kto może lepiej to zrobić niż popularny Franz, który był uważany za trenera potrafiącego zrobić z niemożliwego możliwe. Osiągnięcia Smudy tylko ten optymizm potwierdzały, bo nie można dyskutować z tym, że to ostatni polski szkoleniowiec prowadzący polską drużynę klubową w Lidze Mistrzów i trzykrotny klubowy mistrz Polski. "Franek Smuda czyni cuda" to hasło, które było obecne na każdym stadionie, gdzie mecz rozgrywała nasza reprezentacja. Hasło, które z każdym kolejnym meczem rozbrzmiewało coraz mniej donośnie, aż zanikło zupełnie.
Smuda głosił wszem i wobec, że Polska pod jego wodzą będzie grała szybki ofensywny futbol, narzucając własny styl gry przeciwnikowi. Rzeczywistość okazała się brutalna. Z każdym kolejnym meczem kadry coraz trudniej było się dopatrzeć jakiegokolwiek stylu. Najdobitniej pokazał to mecz Polski z Hiszpanią rozegrany tuż przed rozpoczęciem Mundialu. Późniejsi mistrzowie świata  pokazali naszym Orłom ich miejsce w szyku, aplikując  6 goli a nie tracąc przy tym żadnego. Jednak nasz treneiro stwierdził, że właściwie to nasi zawodnicy już byli na wakacjach i zabrakło im sił. Dodał jeszcze, iż drużyna jest młoda i ciągle uczy się.
Pozostawały jeszcze 2 lata do imprezy docelowej i w końcu przegrać, nawet dotkliwie z mistrzem świata nie jest wstyd. Ważne, aby wyciągnąć z tej lekcji pozytywne wnioski. Jak pokazały późniejsze mecze i wyniki, nie do końca to się udało. Przyszły kolejno porażka z Kamerunem 0-3 i seria remisów z Ukrainą, Australią, Stanami Zjednoczonymi, Ekwadorem, prezentując się raz lepiej raz gorzej. Ciągle trudno było się dopatrzeć stylu gry a czasami jakiegokolwiek pomysłu na rozegranie akjci. Szczególnie słabo prezentowała się defensywa. Debiut zaliczył Sebastian Boenisch i był to debiut z wszech miar udany, i jeden z nie wielu plusów po stronie Smudy.
Eskapada polskiej drużyny za ocean i mecze z USA i Ekwadorem przekreśliły marzenia o EURO dla dwóch podstawowych zawodników. Słynna afera samolotowa przyspieszyła koniec kariery reprezentacyjnej dotychczasowego kapitana, Michała Żewłakowa a Artur Boruc został jak twierdzi selekcjoner skreślony z Jego notesu, i dopóki On będzie trenerem dopóty Boruc w kadrze nie zagra. Franciszek Smuda każdym swoim czynem potwierdza to, że nie lubi pracować z charakternymi zawodnikami. A dowodem potwierdzającym tą tezę jest Patryk Małecki. wyróżniający się zawodnik czołowego polskiego zespołu jakim jest Wisła. Skrzydłowy Białej Gwiazdy słynie z trudnego charakteru, który jak pokazała nie jednokrotnie przeszłość jest czasami pomocny w osiągnięciu sukcesu. Zbigniew Boniek, jeden z najwybitniejszych polskich piłkarzy w historii też słynął z nie łatwego do okiełznania charakteru. Ale czy osiągnąłby wszystkie sukcesy, gdyby Antoni Piechniczek skreśli Go w reprezentacji jak Smuda czyni z Małeckim czy Borucem?
Kto ma sobie poradzić z presją i oczekiwaniami wszystkich kibiców w Polsce, jak nie zawodnicy o twardym charakterze?! Którzy mimo niepowodzeń będą w stanie tchnąć nowego ducha w zespół i pociągnąć go do sukcesu. Jakub Błaszczykowski jest bardzo dobrym piłkarzem, w tej chwili prawdopodobnie najlepszym w naszym kraju, ale czy jest to zawodnik, który potrafi wejść jako kapitan do szatni i tchnąć ducha zwycięstwa w drużynę? Bardzo chciałbym się mylić lecz w tym momencie stwierdzam, że z pewnością nie. Nie ma ten zawodnik tyle charyzmy i cech przywódczych jak chociażby Michał Żewłakow czy Artur Boruc.
Każdy kolejny mecz naszej drużyny potwierdza jak bardzo brakuje boiskowego lidera. Najdobitniej to pokazał mecz z Litwą. Który mimo rozgrywania go na tragicznej murawie, nie powinien nigdy wyglądać tak jak wyglądał. Dostrzegało się kompletny brak zaangażowania, zgrania i pomysłu na grę. A miało to miejsce na 15 miesięcy przed turniejem docelowym, kiedy drużyna powinna być już wyselekcjonowana. Nie ma już wiele czasu na eksperymenty personalne. Tymczasem ciągle czekamy, aż przewidziani  przez Smudę jak podstawowi środkowi obrońcy na Euro Arboleda i Perquis, zostaną Polakami i otrzymają polskie paszporty.
A gdzie czas na zgranie i sprawdzenie się w rywalizacji z klasowymi rywalami?!
Miejmy nadzieję, że nasz selekcjoner  ciągle wie dokąd zmierza nasza reprezentacja oraz, że na Euro 2012 Polscy kibice nie będą musieli przełknąć gorzkiej pigułki, a gra naszej drużyny będzie porywała tłumy.

sobota, 30 kwietnia 2011

Obrońca we współczesnej piłce

Autorem artykułu jest KQ7



Mijają dekady a futbol niezmiennie przyciąga na stadiony tysiace fanów, jeszcze więcej przed telewizory i do barów. Przychodzimy oglądać wirtuozów, strzelców bramek, jedynie sporadycznie oklaskujemy tych odpowiedzialnych za odbiór. Kochamy przecież bramki..

Współczesny środkowy obrońca to więcej niż przysłowiowy "przecinak" z dobrym odbiorem i budową ciała. Wystarczy spojrzeć na defensorów czołowych drużyn europy. Normą była i jest atletyczna budowa ciała, wysokie zaangażowanie w grę defensywną i techniczna pewność.

Co uległo zmianie?

Dziś jednak obrońca, nie może ograniczać się jedynie do przerywania akcji przeciwnika, zdecydowanie nie, wzrasta bowiem ranga płynnego przejścia z formacji obronnej do ofensywy i odwrotnie. Często pierwszym ogniwem dobrze przygotowanego ataku jest właśnie wyjście z obrony. Obrońca staje się zarazem "pierwszym rozgrywającym" dzielącym piłki po wprowadzeniu futbolówki do gry przez bramkarza. Umiejętność gry i odbioru w sytuacji jeden na jeden, po czym płynne przejście do krycia strefowego, gra głową, waleczność, umiejętność szybkiego wyprowadzenia piłki i celnego pierwszego podania, dodatkowo atrybuty psychiczne takie przewidywanie wydarzeń na boisku, zdecydowanie, opanowanie są absolutnym abc wyszkolenia obrońcy i oczekuje się uformowania tych cech na etapie kształcenia w kategoriach juniorskich i młodzieżowych. Wobec tak postawionych wymagań wspóczesnej piłki, znaczenia nabiera trening pozycyjny oparty na wysublimmowaniu ćwiczeń indywidualnych, grupowych i zespołowych. Nie od dziś wiadomo, że pierwszym odpowiedzialnym za ustawienie szyków obronnych po nieudanej akcji ofensywnej jest własnie środkowy obrońca, spójrzmy jednak na jego pracę z drugiej strony, gdy "gra" zaczyna się od własnej bramki.. O ile bramkarz nie zdecyduje się na daleki wykop, pierwszym odpowiedzialnym za rozwój wydarzeń jest znów obrońca..

Zatem ostatni zawodnik przed bramkarzem specjalizuje się także w działaniach ofensywnych. Ideologia futbolu totalnego zdaje się przesiąkać współczesne kwestie taktyczne..

Nie jest więc przypadkiem, że w 2006 roku, po mundialu w Niemczech złota piłka trafiła w ręce środkowego obrońcy. Fakt ten nabiera historycznego znaczenia, raz, ze względu na wzrost znaczenia gry defensora w futbolu, dwa ze wzgledu na to, iż Fabio Cannavaro, bo o nim mowa, nie był tak na prawdę symbolem nowoczesnego obrońcy. Nie charakteryzował się sylwetką gladiatora, nie był też zawodnikiem wybitnie wysokim, a do ataku zapędzał się wyjątkowo rzadko. W sezonie mistrzostw świata zabrakło zdecydowanego faworyta spośród piłkarzy atakujących, a Fabio wykonał perfekcyjną pracę zdobywając złoty medal podczas niemieckiego Weltmeisterschaft'u. Wydaje się więc być tylko kwestią czasu aż ponownie, któryś ze współczesnych tytanów defensywy sięgnie po indywidualne wyróżnienie.

---

ourlifefootball.blogspot.com


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Dlaczego lepiej grać u bukmachera internetowego niż naziemnego?

Autorem artykułu jest Kuba Kubakowski



Żyjemy w czasach kiedy internet stał się powszechny, ale nadal używamy tradycyjnych metod, usług, czy narzędzi. Dotyczy to zarówno banków, książek, zakupów biletów komunikacji, a także bukmacherki.

Sporo osób przywiązanych jest do tych tradycyjnych metod , chwaląc spokój, ład, przewidywalność i porządek... Lecz świat się zmienia. Żyjemy w coraz szybszym, drożejącym świecie, a z pomocą przychodzi nam właśnie internet, jako szybkie, tanie i łatwo dostępne dla każdego medium. Nic więc dziwnego, że obok tradycyjnych bukmacherów naziemnych działają nowoczesni bukmacherzy internetowi. W tym artykule przedstawię dlaczego warto, przestać grać u naziemnych, a zacząć obstawiać w internecie.

 

Większa wygoda

Siedzisz sobie wygodnie przed komputerem, zamiast tracić czas w kolejce u naziemnych. Nie musisz wypełniać długopisem kuponów, wystarczy, że wybierzesz dany kurs, stawkę i już możesz obstawić. W razie problemów skorzystasz z wyszukiwarki lub pomocy przez e-mail. Ewentualne wygane pieniądze masz od razu dostępne na następne zakłady bukmacherskie.

Lepsza Dostępność

Bukmacher internetowy otwartz jest 24h na dobę, dzięki temu możesz obstawiać o kadej porze dnia i nocy. U bukmachera naziemnego punkty zamykane są o godz. 18-19, więc możesz nie zdążyć zagrać meczu który wieczorem masz zamiar obejrzeć. A tak wchodzisz na 5 minut przed meczem na swoje konto, obstawiasz i emocjonujesz się grą! Nie ma problemu, żeby obstawić też np. nocne spotkania NBA, NHL lub innych rozgrywek północnoamerykańskich.

Lepsza oferta

Działalość internetowa bukmachera pozwala zaoferować znacznie wiekszą ilość zdarzeń i rodzajów zakładów. Przez interent bukmacher może łatwiej kontrolować, dodawać, usuwać dane zdarzenia i zakłady. W przypadku naziemniaka proces zmiany zdarzeń trwałby zbyt długo, dlatego zanjdziemy tam podstawowaa ofertę. Wpływ na to ma także ilość obecnych firm na rynku - stacjonarnym ok. 5, internetowym (polskim) nawet 30. Ma to także wpływ na wysokość kursów, o czym poniżej.

Wyższe kursy - większe wygrane

Bukmacherów internetowych jest znacznie więcej. Większa konkurencja (z ekonomii) oznacza większą walkę o klienta, a więc większe kursy. Wybierając je spośród bukmacherów internetowych, zawsze będziesz miał ok. 30% lub więcej wygranej. Np. stawiając 50zł na Real po kursie 1.80, w przypadku naziemngo, będziesz miał 40 zł czystego zysku po odliczeniu podatku (o czym za chwilę) będzie to 35,2zł , a stawiając u dowolnego bukmachera internetowego możesz liczyć na 45zł czystego zysku.

Brak 12% podatku

Podatek od wygranych u bukmachera oczywiście trzeba płacić, ale w przypadku bukmacherów internetowych, to oni pokrywają jego całość, w kraju w którym są zarejestrowane. Użytkownik nie jest obarczany, tak jak w przypadku bukmacherów naziemnych, gdzie 12% podatku spada właśnie na niego.

Duża liczba promocji

Bunusy za samo otwarcie konta i wpłatę depozytu są dziś niemal standardem. po prostu użytkownik wpłaca 100zł do np. Bet-at-home, a dzięki promocji 100% bonus, kwota jego depozytu 9wpłaty) zostaje podwojona czyli na koncie ma 200zł. Co prawda podaną kwotę trzeba jeszcze obrócić, ale jak ktoś gra dużo to nie powinno to stanowić dla niego problemu. mało tego, bukacherzy oferują dużo promocji z okazji ważnych wydarzeń sportowych tj. Mistrzostwa, Szlagiery itp. czy Na takie i podobne promocje nie mamy co liczyć u bukmacherów naziemnych.

---

Artykuł pochodzi z bloga bukmacherskiego BloBuk.pl


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Jose Mourinho - Trenerski geniusz czy król hipokrytów?

Po ostatnim meczu w półfinale Champions League pomiedzy Realem i Barceloną nastąpiła nagonka na piłkarzy BlauGrana i arbitrów. Wszyscy związani z Realem zarzucają im to,iż symulują i nie prezentują postawy fair play na boisku a sędziowie wydatnie im w tym pomagają. Prym w tych oskarżeniach wiedzie pan i władca z Santiago Bernabeu - Jose Mourinho. Trener ten znany jest z niechęci do drużyny z Camp Nou. Od dawna zarzuca arbitrom sprzyjanie Barcelonie, czy to w pojedynkach na krajowym podwórku czy to na arenie międzynarodowej. Portugalczyk przypomina swoje zwycięstwa w Lidze Mistrzów z Porto i Interem, które rzekomo zdobył tylko i wyłącznie dzięki swoim trenerskim umiejętnościom i bez żadnej pomocy ze strony arbitrów. Czy aby na pewno?
Żeby to sprawdzić musimy cofnąć się pamięcią do 2004. Był to rok triumfu  piłkarzy FC Porto pod wodzą Mourinho. Triumfu, który został bez żadnej pomocy czy pomyłek sędziów na korzyść mistrza Portugalii.
W 1/8 finału drużyna Mourinho zmierzyła się z faworyzowanymi piłkarzami Sir Alexa Fergusona. Pierwszy mecz zakończył się zwycięstwem Portugalczyków 2-1. W rewanżu Manchester prowadził po bramce Scholesa 1-0. Jeszcze w pierwszej połowie ten sam zwodnik strzela bramke na 2-0. Ale sędziowie uznali, że rudowłosy pomocnik United był na pozycji spalonej i gola nie uznali. Powtórki jednoznacznie pokazały, że o spalonym mowy być nie mogło i bramka w 100% była prawidłowa. Jak ten mecz się skończył wszyscy pamiętamy. W doliczonym czasie gry Costinha strzela wyrównującą bramkę a Jose Mourinho pędzi wzdłuż linii bocznej boiska by świętować gola i awans do kolejnej rundy razem ze swoimi piłkarzami.
W półfinale tych rozgrywek Porto zmierzyło się z Deportivo La Coruna. W pierwszym spotkaniu rozegranym Estádio do Dragão  padł bezbramkowy remis. W rewanżu zwyciężyło Porto po golu Derleia z rzutu karnego.   Jednak w meczu tym nie obyło się bez kontrowersji na korzyść Mourinho i jego piłkarzy. Jorge Andrade dostał czerwoną kartkę za kopnięcię Deco. Czy było to kopnięcie ? Obaj piłkarze znali się z reprezentacji Portugalii i Andrade żartując dotknął stopą w bok  siedzącego na murawie Deco. I wyleciał za to z boiska. Do tego dochodzą liczne niesportowe faule i co najważniejsze niepodyktowany rzut karny dla Hiszpanów.
W finale Porto bez większych problemów pokonało AS Monaco 3-0. Ale nie był to triumf bez kontrowersji i pomyłek sędziowskich na korzyść FC Porto, jak twierdzi Jose Mourinho.
W 2010 roku dowodzony przez Portugalczyka Inter Mediolan sięgnął po Puchar Mistrzów. Jak twierdzi bohater tego artykułu był to triumf nienaznaczony żadnym błędem arbitrów na korzyść mistrza Włoch. Wręcz odwrotnie to piłkarze Mourinho musieli walczyć w półfinale z 12 zawodnikami Barcelony, gdyż za takiego uznał sędziego tego spotkania Franka De Bleeckere. Belgijski arbiter miał sprzyjać w rewanżu Dumie Katalonii. Jeszcze w pierwszej połowie z boiska został wyrzucony Thiago Motta za uderzenie Sergio Busquetsa w twarz. Jak pokazały powtórki, Hiszpan został odepchnięty przez Mottę do tego dołożył troszkę umiejętności aktorskich i to złożyło się na czerwoną kartkę dla piłkarza Interu. Nie była to z pewnością słuszna decyzja sędziego. Innym dużo poważniejszym w skutkach błędem tego arbitra było nie uznanie bramki Bojana na 2-0. Jak wiemy gol ten był prawidłowy gdyż chwilę wcześniej Yaya Toure został trafiony piłką w rękę z bardzo bliskiej odległości przez obrońców Interu  i nie miał  żadnych szans aby uniknąć tego kontaktu. To nie jedyne kontrowersje tego dwumeczu. Cofnijmy się jeszcze do pierwszego starcia tych drużyn na San Siro w Mediolanie. Mecz jak wiemy skończył się zwycięstwem Mourinho i i jego podopiecznych 3-1. Pamiętać jednak należy że 3 bramka, który zdobyl Diego Milito padłą ze spalonego.
 A w meczu tym nie podyktowano rzutu karnego dla Dumy Katalonii za faul Sneijdera na Dani Alvesu.
W finale Inter bez większych problemów wygrał z Bayernem Monachium 2-0 a Jose Mourinho mógł unieść ręce w geście triumfu. Ale czy był to triumf nieskazitelny jak sam twierdził? Nie jestem o tym przekonany..
     Poprzez ten artykuł chcę zaznaczyć, że pomyłki sędziowskie były, są i będą. Josę Mourinho nie jest męczennikiem, którego to drużyny muszą zawsze stawiać czoła nieprzychylnym arbitrom. Trener każdej drużyny może bez mrugnięcia okiem wyliczyć błędy jakie popełnili sędziowie na niekorzyść ich drużyn.Trzeba  jednak pamiętać, że suma szczęścia równa się zeru i to co kiedyś utraciło się w skutek pomyłki kiedyś do nas wróci. Jose Mourinho powinien o tym pamiętać bo nie raz przekonał się o tym na własnej skórze. Jest to na pewno świetny trener ale do tego też niebywały hipokryta...